Share this article on:

    For decades we have heard a moan in Europe about the democratic deficit. For reasons that can be understood in a historical perspective, European integration was from the outset a product of the political elite, which occasionally has called for a social legitimization of its decisions through the organization of a popular consultation (referendum). Even when the content of these consultations was the approval of a new treaty, their first meaning was the post factum legitimization of the results of integration. If citizens in a referendum had expressed their dissatisfaction, the elite always found an appropriate procedure “to enhance” democracy.

    “One of Us”, made possible by the Lisbon Treaty is, in chronological order, the latest initiative in the process of democratization. The discussions coming along with the introduction of this tool were a mixture of fear and hope. Hope for democratization and fear of what ordinary citizens may ask to the elites. Hence the very strict conditions: one million signatures and exceeding the minimum number of signatures in at least seven countries. This, however, did not dispel the fears of bureaucrats vis-à-vis the will of citizens. “One of Us” has been deprived of this element, which is its primary meaning: a true civic legislative initiative. They turned it into a petition for the “kindness” of the planning bureaucrats closed in the Berlaymont Castle.

    The essence of a civic initiative in democracy is giving citizens the same right to take a specific legislative initiative that in the European countries is attributed to the President, the Government and the Parliament. In other words, the citizens who resort to the referendum tool can somehow oppose the political elites without having to wait for the elections, thus making an effort to correct their plans. The Parliament, elected by the citizens, is expected to take into account a referendum’s outcome every time that citizens want to express their will directly, and not only through their representatives. Citizens are not a bunch of cheerleaders. This is the meaning of the famous words: we, the people.

    Despite the weakness of the provisions of the European Treaty, we were convinced that the officials in Brussels, if not out of a sense of decency, but at least guided by common sense, would not place themselves above European citizens. They should give up the role of judges and just play the role of intermediaries between the citizens, the European Parliament, and the European Council. Unfortunately, the opposite happened. The first two initiatives of European citizens which met (with a surplus) the conditions required have been thrown in the trash basket. The voice of nearly two million European citizens who have signed the initiative “One of Us” has been completely ignored. In fact, the EU Commission has determined that its own decisions meet the “highest ethical standards” and therefore anyone who dared to challenge the decisions of the Commission place themselves at a lower level in their ethical reflection. The organizers of “One of Us” during a meeting which was held in Brussels in recent days, have decided to examine the opportunity of challenging the decision of the European Commission and submit it to the judgment of the European Court of Justice. They assume a possible violation of democracy by the Commission.

    Regardless of how the dispute over European democracy will develop, we must say that “One of Us” as a social campaign, was a great success for European citizens and pro-life NGOs. For the first time there has been extensive cooperation among the pro-life movements from all over Europe. The European Federation of Pro-life Movements “One of Us” was founded. The introduction of the theme of the defence of life in the public debate in Europe has carried out a great educational task. The organizers of the initiative are determined not to surrender their weapons, but to continuously monitor the EU financial policy. Other ways are not passable, at least for now.

    Od dziesiątków lat słyszymy w Europie o deficycie demokracji. Z powodów historycznie zrozumiałych integracja europejska była od początku dziełem elit politycznych, które od czasu do czasu oczekiwały społecznej legitymizacji swoich decyzji organizując referenda. Nawet jeśli ich treścią było zatwierdzenie nowego traktatu, chodziło w nich przede wszystkim o legitymizację post factum dotychczasowych osiągnięć integracji. Jeśli obywatele w referendum wyrazili swoje niezadowolenie, włączano procedurę „podrasowywania” demokracji. Bądź powtarzano referendum, bądź przyjmowano niemal niezmieniony w swej istocie traktat na drodze poza-referendalnej. W ramach demokratyzacji Wspólnoty pojawił się z czasem także Parlament Europejski, tyle, że w swych początkach niemal całkowicie pozbawiony kompetencji. Jednak nawet dzisiaj, gdy jego kompetencje znacznie wzrosły, jak orzekł Trybunał z Karlsruhe, wybory narodowych przedstawicieli trudno uznać za spełniające demokratyczne rygory. Najnowszym pomysłem w ramach demokratyzacji jest wprowadzona Traktatem Lizbońskim inicjatywa obywatelska. Jeśli pamiętamy dyskusje towarzyszące jej wprowadzaniu, to były one mieszaniną strachu i nadziei. Nadziei na demokratyzację i strachu przed tym, czego zwykli obywatele mogą zażądać od swoich elit. Stąd dość wyśrubowane warunki: milion obywateli i przekroczenie minimum podpisów w co najmniej siedmiu krajach. Nie rozproszyło to jednak obaw biurokratów przed konfrontacją z wolą obywateli. Inicjatywa pozbawiona została tego elementu, który stanowi jej sens: bycia rzeczywistą obywatelską inicjatywą ustawodawczą. Sprowadzono ją do roli petycji do miłościwie nam planujących biurokratów na zamku w Berlaymont. Istotą obywatelskiej inicjatywy w demokracji jest bowiem wyposarzenie obywateli w takie samo prawo do podjęcia konkretnej inicjatywy ustawodawczej, jakie przysługuje w państwach europejskich prezydentowi, rządowi czy parlamentowi. Inaczej mówiąc, obywatele sięgając po ten instrument mogą niejako „postawić się” elitom politycznym nie czekając na wybory i próbować skorygować ich plany wobec siebie. Parlament, wybrany przez obywateli zobowiązany jest do rozpatrywania jej treści zawsze, gdy obywatele zechcą wyrazić swoją wolę bezpośrednio, a nie jedynie ustami swoich reprezentantów. Obywatele bowiem nie są grupą klakierów. Taki jest sens sławnych słów: we, the people.

    Pomimo słabości w europejskim prawie traktatowym wydawało się, że urzędnicy brukselscy, jeśli nie z racji poczucia przyzwoitości, to wiedzeni zdrowym rozsądkiem, nie będą wynosić się ponad europejskich obywateli. Zrezygnują zatem z roli sędziów we własnej sprawie i ograniczą się do roli pośredników między obywatelami a parlamentem i Radą Europejską. Stało się niestety inaczej. Dwie pierwsze europejskie inicjatywy obywatelskie, które spełniły (z nawiązką) wymagane prawem warunki, zostały przez Komisję wyrzucone do kosza. Głos prawie dwóch milionów europejskich obywateli, którzy podpisali się pod inicjatywą „Jeden z nas”, został całkowicie zlekceważony. Komisja orzekła bowiem, że jej decyzje spełniają „najwyższe standardy etyczne”, a zatem każdy, kto odważyłby się podważać decyzje Komisji, tym samym jest na niższym poziomie etycznej refleksji. Organizatorzy tej inicjatywy na spotkaniu, które odbyło się Brukseli w ubiegłym tygodniu, postanowili zatem rozważyć możliwość zaskarżenia decyzji Komisji Europejskiej do Europejskiego Trybunały Sprawiedliwości. Jak podkreślają, chodzi o możliwe naruszenie przez Komisję zasad demokracji.

    Niezależnie jednak od tego jak się europejski spór o demokracje, trzeba powiedzieć, że „Jeden z nas” jako akcja społeczna było wielkim sukcesem europejskich obywateli i europejskich obrońców życia. Po raz pierwszy doszło do tak szerokiej współpracy między ruchami obrony życia z całej Europy. Powstała Europejska Federacja Ruchów Obrony Życia „Jeden z nas”. Wprowadzenie tematu obrony życia do publicznej dyskusji w Europie spełniło wielką rolę edukacyjną. Organizatorzy inicjatywy zdecydowani są nie składać broni, ale monitorować na bieżąco politykę finansową UE. Powrót do rzeczywistości sprzed startu inicjatywy chyba nie jest już możliwy.


    “Uno di noi” non si arrende

    Per decenni abbiamo sentito in Europa un lamento circa il deficit democratico. Per ragioni storicamente comprensibili, l’integrazione europea è stata fin dall’inizio un prodotto dell’élite politica, che ogni tanto ha chiesto una legittimità sociale delle sue decisioni attraverso l’organizzazione di referendum. Anche se il contenuto dei referendum era l’approvazione di un nuovo trattato, il suo primo significato era la legittimità post factum dei risultati dell’integrazione. Se i cittadini in un referendum avessero espresso la loro insoddisfazione, l’élite sempre trovava una procedura adeguata “per migliorare” la democrazia.

    “Uno di noi”, resa possibile dal trattato di Lisbona, è, in ordine di tempo, l’ultima iniziativa nel contesto di democratizzazione. Le discussioni che accompagnarono l’introduzione dello strumento erano un misto di paura e di speranza. Speranza per la democratizzazione e paura di ciò che i cittadini comuni possono richiedere alle élite. Di qui le condizioni piuttosto severe: un milione di cittadini e il superamento del minimo di firme in almeno sette Paesi. Questo, tuttavia, non ha dissipato i timori dei burocrati rispetto alla volontà dei cittadini. L’iniziativa “Uno di noi” è stata privata di questo elemento, che è il suo significato principale: essere una vera iniziativa legislativa civica. L’hanno portata al livello di una petizione per la “gentilezza” dei burocrati della pianificazione chiusi nel castello di Berlaymont.

    L’essenza dell’iniziativa civica nella democrazia è dare ai cittadini lo stesso diritto di prendere un’iniziativa legislativa specifica che nei Paesi europei hanno il Presidente, il Governo e il Parlamento. In altre parole, i cittadini che ricorrono allo strumento della petizione possono in qualche modo opporsi alle élite politiche senza aspettare le elezioni e cercare di correggere i loro piani. Il Parlamento, eletto dai cittadini, è tenuto a prendere in considerazione l’iniziativa legislativa ogni volta che i cittadini vogliono esprimere direttamente, e non solo per bocca dei loro rappresentanti, la loro volontà. I cittadini non sono un gruppo di cheerleaders. Questo è il significato delle famose parole: we, the people.

    Nonostante la debolezza delle disposizioni del Trattato europeo sembrava che i funzionari da Bruxelles, se non a causa di un senso di decenza, almeno guidati dal buon senso, non si mettessero al di sopra dei cittadini europei. Dovrebbero rinunciare al ruolo di giudici e limitarsi al ruolo d’intermediari tra i cittadini e Parlamento e Consiglio europeo. È successo purtroppo il contrario. Le due prime iniziative dei cittadini europei, che hanno soddisfatto (con un surplus) le condizioni richieste, sono state gettate nel cestino. La voce di quasi due milioni di cittadini europei che hanno firmato l’iniziativa “Uno di noi” è stata completamente ignorata. Infatti, la Commissione Ue ha stabilito che le sue decisioni rispondono ai “più alti standard etici” e quindi chiunque osasse sfidare le decisioni della Commissione si mette a un livello inferiore della sua riflessione etica. Gli organizzatori dell’iniziativa “Uno di noi” durante una riunione, che si è tenuta a Bruxelles nei giorni scorsi, hanno deciso di esaminare la possibilità d’impugnare la decisione della Commissione europea e di sottoporla al giudizio della Corte europea di giustizia. Sottolineano una possibile violazione della democrazia da parte della Commissione.

    Indipendentemente da come si svilupperà la disputa sulla democrazia europea, dobbiamo dire che “Uno di noi”, come una campagna sociale, è stato un grande successo di cittadini europei e di Ong europee pro-vita. Per la prima volta vi è stata un’ampia cooperazione tra i movimenti per la vita provenienti da tutta Europa, ed è stata fondata la Federazione europea dei movimenti per la vita “Uno di noi”. L’introduzione del tema della difesa della vita nel dibattito pubblico in Europa ha svolto un grande compito educativo. Gli organizzatori dell’iniziativa sono determinati a non consegnare le armi, ma a controllare continuamente la politica finanziaria dell’Ue. Altre vie non sono, almeno per ora, percorribili.

    Share this article on:

      Piotr Mazurkiewicz

      Card. Stefan Wyszynski University - Cracovia

      Latest posts by Piotr Mazurkiewicz (see all)